Kiedy główne wrota zamknęły się za mną i Natem poczułam się dość nieswojo. Wiedziałam, że prędko nie wrócę do tak bardzo znanego mi świata zakładów, pól, obór i innych przetwórni, za które odpowiedzialni byli Zaopatrzeniowcy.
-Wszystko w porządku? - Nate spojrzał na mnie z ukosa.
Szliśmy na końcu grupy, więc mieliśmy odrobinę prywatności.
-Tak. Ja tylko - nakreśliłam koło w powietrzu - stresuję się troszkę tym wszystkim.
-Niepotrzebnie. Dasz sobie radę- uśmiechnął się lekko.
"Dam sobie radę."
Powtórzyłam w myślach jego słowa.
-Po prostu musisz zobaczyć siebie w lepszym świetle. Ale nie możesz też uważać się za perfekcyjną. Pomiędzy kompleksami a narcyzmem jest cienka granica. Najlepiej ustawić się właśnie na niej - stuknął mnie w ramię. - Brakuje ci pewności siebie, młoda.
-Wcale nie..po prostu, no...nie czuję się pewnie na obcym terenie. Nie wiem jak wyglądam w lepszym świetle.
-Może powinnaś spojrzeć moimi oczami.
Gwałtownie wciągnęłam powietrze.
-Coś nie tak? - uśmiechnął się krzywo.
-Mówisz takie rzeczy...aż nie wiem co mam o tobie myśleć.
-A co myślisz?
Zatrzymałam się, Nate poszedł w moje ślady. Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, aż wreszcie przerwałam pełną napięcia ciszę.
-Jesteś przystojny- kiwnął głową na znak, że rozumie, a kąciki jego warg uniosły się - i na pewno nie ja jedyna to zauważyłam, a to oznacza, że wokół ciebie kręci się mnóstwo kobiet. Jednym słowem masz w czym wybierać. Ale powinieneś darować sobie podrywanie również i mnie. - Zmarszczył czoło, ściągnął brwi na znak niemego protestu, ale nie dałam mu dojść do słowa. - Mam chłopaka, który z pewnością czeka na mnie na drugim końcu tej drogi.
-Ach tak! Jakżebym mógł zapomnieć o szlachetnym Vinie, który zdążył chyba każdemu facetowi powiedzieć, jaką ma wspaniałą kobietę wśród Zaopatrzeniowców. Mówił też, że dotrzyma jej wierności, aż do ukończenia służby. I o tym, że osiądzie z nią w bezpiecznym miejscu, doczekają się minimum jednego dziecka i będą żyli długo i szczęśliwie. A w szatni, podczas bardziej sprośnych rozmów w wąskim gronie nie omieszkał przytoczyć jak wyglądasz nago. Dżentelmen.
-Co!? - Nie wiedzieć czemu najbardziej przejęłam się ostatnim niuansem. Wręcz zwalił mnie z nóg. - Żartujesz, prawda?
Nate zaśmiał się tylko.
-Jeśli cię to pocieszy to chłopaki czekają tam na ciebie z wywalonymi ozorami- zaśmiał się, tym razem głośniej.
-Ale, ja tego, no... wciąż...ja, my..nigdy...eee...
-Chcesz mnie zapewnić, że wciąż jesteś dziewicą?
Moja twarz przybrała kolor buraka. Byłam w stanie jedynie kiwnąć prawie niezauważalnie głową.
Nate gwizdnął.
-To dobrze. Bałem się, że jesteś łatwa.
-Nawet gdybym była nie powinieneś się mną interesować.
-Spokojnie. Już przestaję.
Nie wiedziałam co było dla mnie gorsze- jego słowa, czy zimne spojrzenie jakim mnie obdarzył. Poczułam lekkie ukłucie wstydu i żalu. Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu, drgnęłam lekko, kiedy zaczął ocierać się o moje ramię. Posłałam mu wymowne spojrzenie, a on pokręcił głową, wzniósł oczy do góry i przesunął się za mnie.
-Gdybyś nie zauważyła ściany są coraz bliżej siebie. Słabo obserwujesz otoczenie, widocznie za bardzo skupiłaś się na swoim kochasiu.
Miał rację co do tego, że moje myśli błądziły wokół mężczyzny. Pomylił się jedynie w stwierdzeniu, że to Vin zaprzątał mój umysł, bowiem ostatnie kilkanaście minut poświęciłam na analizowanie zachowania człowieka maszerującego za mną. Raz był miły, czarujący można by rzec uwodzicielski, by po chwili przeobrazić się w zimnego chama. Odpuściłam sobie te spekulacje. Miałam misję do wykonania- zostać Rewolucjonistką.
Rozejrzałam się.
Szliśmy słabo oświetlonym tunelem, który z początku wymurowany stopniowo zwężał się. W końcu skończyły się beton i cegły, a przed sobą zobaczyłam słynny tunel wykuty w skale. Na jego końcu było siedlisko Rewolucjonistów, w samym środku góry. Nagle Blizna zatrzymał nas wszystkich.
-Koniec bajki dzieciaczki! Czas na test! Ten tunel rozwidla się za 36 metrów. Macie przed sobą 9 dróg. Waszym zadaniem jest dotrzeć do bazy do jutrzejszego dnia!- usłyszałam ciche narzekania, szmery, ktoś nawet otwarcie podniósł głos, krzycząc, że nikt nie poinformował ich o takim teście. - Ten Proces - uspokajał Blizna- jest tajny, a wy zawsze możecie wrócić na swoje pola. Jeśli nie pasuje wam odrobina niebezpieczeństwa powinna wam spasować hańba. No i rzecz jasna, zapraszam od razu do mnie grupę ludzi, którzy nie mają ochoty na taką przeprawę przez ciemność, w dodatku w samotności.
Obdarowałam Nathaniela spanikowanym spojrzeniem.
-O co tu chodzi?
-A co głucha jesteś? - wyszczerzył się zadowolony ze swojej wypowiedzi. - Mogę ci jedynie powiedzieć, że Vin będzie rozczarowany jeśli nie przeżyjesz. Lepiej od razu się poddaj, podejdź do Barta - wskazał głową Bliznę - i oddaj się w ręce grupie pracującej na kuchni.
-Co?
-Chyba nie sądziłaś, że z każdego da się zrobić Rewolucjonistę zdolnego do walki w polu? - kiedy nie wydałam z siebie żadnego dźwięku Nate zaśmiał się gorzko. - No tak. Żyłaś w bajkowym świecie. W końcu, kto w dzisiejszych czasach będzie miał ochotę na gromadkę dzieci i powie, że będą żyli długo i szczęśliwie?- ostatnie słowa wypowiadał z pogardą.
Zatkało mnie. Wiedziałam, że świat nie jest kolorowy, ale tam na dole staraliśmy się żyć tak, jakby dookoła nas wcale nie było mnóstwa betonu, cegieł, ziemi i nieodłącznego światła lamp. Jednego tylko nie potrafiłam udawać- że nie tęsknię za słońcem. Jak można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie widziało? Instynktownie. Ja po prostu wiem, że mi go brakuje.
Pomimo tego Nate miał rację - sądziłam, że Rewolucjoniści wymierają i z wdzięcznością przyjmują do swoich szeregów nowych ludzi, że każdy z nich odnosi tam sukcesy, że walczą za nasz świat, że idzie im coraz lepiej, że pokonali już setki cyborgów, że wkrótce Ziemia znów będzie nasza.
-To nie było tak, znaczy... Ja nie sądziłam, że przebieracie w ludziach.
-Kochana albo będziesz tam robić za pracownicę, albo żołnierkę. Szczerze polecam ci to pierwsze będziesz wtedy miała więcej czasu na zabawy z twoim ukochanym - prychnął.
Najpierw poczułam wstyd, ale później uderzyło mnie znaczenie jego wcześniejszych słów. Prócz tego, że uważał mnie za zakochaną małolatę sądził, że nie dam sobie rady. Wyśmiał mnie. Poczułam gotującą się we mnie wściekłość. O nie! Nie jestem jak te wszystkie dziewczyny, które wolą być ratowane z opresji, obcałowywane i wychwalane. Ja stanę się wojowniczką i udowodnię temu zadufanemu w sobie palantowi, że potrafię! Nikt nie będzie naśmiewał się z Alex.
W tym momencie dotarł do mnie głos Barta.
-Więc kto zostaje, a kto przeprawi się samotnie przez tunele?
-Ja pójdę! - usłyszałam swój zdecydowany głos.
-Alex? - Blizna zrobił zmartwioną minę. - No dobra, zapraszam.
Zaczęłam się przeciskać przez grupę osiemnastolatków w towarzystwie ich szeptów.
"No to po niej. Była z sektora A." "Szkoda takie ładnej dziewczyny." "Czy to Alex?" "Zgłupiałaś? Przecież ona boi się wyściubiać nosa poza własny pokój."
Kiedy podeszłam Bart wyszeptał mi do ucha:
-Jesteś pewna? Przyznam szczerze, że można tam zginąć.
-Masz jakieś wskazówki, czy już mogę ruszać?
-Właściwie mam dla ciebie to- wcisnął mi w ręce mały plecak.
Nie odwracając się pomaszerowałam przed siebie. Po przejściu wspomnianych 36 metrów dotarłam do okrągłej "sali". Rozchodziło się stąd 10 tuneli, pogrążonych w kompletnych ciemnościach. Uklękłam na środku placu.
Sięgnęłam do plecaka. W słabym świetle nielicznych lamp w tym "pomieszczeniu" niezbyt widziałam co jest w środku. Namacałam coś miękkiego i kruszącego się- chleb, zapałki, butelka prawdopodobnie z wodą, trzy walce i ...eureka! Latarka! Zaświeciłam ją niemal natychmiast. Owymi walcami okazały się zapasowe baterie, prócz tego w plecaku były jeszcze skarpetki i paczka ciastek. Z przodu plecaka była jeszcze jedna, mniejsza kieszeń. Wsadziłam do niej dłoń. Poczułam chłód metalu pod palcami. Z początku kształt niewiele mi mówił, ale później namacałam spust i przypomniałam sobie, jak były Rewolucjonista z mojej szkoły tłumaczył nam jak działa broń palna. Cofnęłam rękę, jak oparzona i podniosłam się z ziemi.
-Którędy teraz? - Powiedziałam do siebie. Poświeciłam na środkowy korytarz. Głęboki wdech i wydech. Ruszyłam przed siebie oświetlając ściany. Tunel miał może 2 metry szerokości.
Nagle zabrakło mi gruntu pod stopami i spadłam w dół. Na szczęście nie mógł być zbyt głęboki, bo po chwili uderzyłam w jego twarde dno. Mimo to całe powietrze uleciało mi z płuc, kiedy wylądowałam na plecach.
Zaklęłam.
Leżałam dłuższą chwilę ciężko dysząc. Nic nie naruszało mojego spokoju, więc nie czułam się zagrożona. Pozwoliłam sobie cierpieć i w ciszy zająć się oddychaniem. Nie miałam pojęcia, ile czasu tak spędziłam. W pewnym momencie przypomniałam sobie okrutne słowa Nate'a. To, jak bardzo mnie uraził. Twierdził, że się nie nadaję... a ja zamiast o siebie zadbać i ruszyć do przodu leżę w jakiejś dziurze.
"Brawo Alex! Idealny dowód na to, że Nathaniel miał rację! Może jeszcze zacznij wołać o pomoc.
Podniosłam się zła na samą siebie, chwyciłam latarkę i obejrzałam otoczenie. Nierówne ściany, po których z łatwością będę mogła się wspiąć.
Kiedy byłam mniejsza tata zabierał mnie w wolne dni pod jedną ze skalnych ścian w naszym sektorze i uczył wspinaczki. Zaraz przypomniałam sobie jak mama krzyczała na niego, że to niebezpieczne i że mamy tego więcej nie robić... więc stało się to naszą tajemnicą. Tata mówił, że wychodzi do miejsca zwanego świetlicą, gdzie ludzie dostarczali sobie rozrywki kulturowej, a ja wybiegałam z domu krzycząc, że idę bawić się z dzieciakami. Spotykaliśmy się pod ścianą. Wspinaczki skończyliśmy w momencie, kiedy raz spadłam i trochę się poturbowałam. Kilka zadrapań i siniaków, ale mama wpadła w szał.
Teraz z pewnością przyda mi się ta nauka. Dziura miała może trzy metry głębokości, może nawet mniej.
Podeszłam do ściany, włożyłam latarkę do ust i właśnie wtedy to zobaczyłam. Światło latarki odbijające się na stalaktytach.
Nie do końca rozumiałam swoje postępowanie, ale szybko zgasiłam latarkę i wsunęłam się, jak tylko mogłam w wąską szczelinę od strony nadchodzącego, miałam nadzieję, człowieka.
Ktoś zatrzymał się nad krawędzią dziury, spadło kilka kamyków i piasek. Kiedy promień światła zaczął przemieszczać się po dnie mojej klatki wystraszona wcisnęłam się jeszcze bardziej w szczelinę. Owy człowiek, żeby mnie zobaczyć musiałby się pochylić, na szczęście był na to zbyt leniwy.
-Jest tu kto?
Znałam ten głos, ale to wcale nie sprawiło, że mi ulżyło. Wręcz przeciwnie- miałam ochotę wyparować.
"Proszę odejdź już."
Powtarzałam te słowa w myślach niczym mantrę.
W końcu Nate odszedł, a ja zostałam sama z ciemnością.
"Nikt nie będzie mi mówił do czego się nadaję, a do czego nie. A już na pewno nie ten dupek z ciałem, twarzą... Boże czy on jest bratem Adonisa?"
Dość zręcznie wspięłam się po ściance mojej pułapki i po chwili stałam już z powrotem na górze. Wróciłam się do większej sali skąd rozchodziły się pozostałe korytarze. Postanowiłam tym razem ruszyć, tym, którego za pierwszym razem policzyłam, jako dziesiąty. Wyglądał inaczej w porównaniu do reszty był wąski, a ściany nie były wyrównane, jak u reszty- zupełnie tak, jakby ktoś przekopał tunel na szybko. Uznałam, że to dobra zmyłka dla niedoświadczonych Zaopatrzeniowców, którzy z pewnością ruszyliby największym.
Korytarz faktycznie był mniejszy, ale dopiero kiedy znalazłam się pomiędzy jego zimnymi ścianami poczułam, jak bardzo klaustrofobiczną drogę wybrałam. Trudno. Odważnie stawiałam krok za krokiem. Dla zabicia czasu starałam się je liczyć.
232...233...234..350...671...
Nagle coś jakby poruszyło się w ciemności. Przylgnęłam do ściany wystraszona. Starałam się nie oddychać, pozwalałam sobie co najwyżej na cichy oddech. Trwałam tak pewnie kilka minut dla mnie jednak były one niczym wieczność. Stwierdziłam, że albo przewidziało mi się, albo zaczynam wariować.
Oderwałam się od skały, za co podziękowały mi moje wciąż obolałe plecy. Zapaliłam latarkę. Nie uszłam kilku kroków, a coś powaliło mnie na ziemię z prawie zabójczą siłą, pociemniało mi w oczach, plecy znowu zajęczały, czaszka pękała. Ktoś na mnie siedział i oślepiał mnie dwoma czerwonymi lampkami. Coś jakby oczy.
Świetnie- pierwszy raz wyszłam poza bezpieczne sektory Zaopatrzeniowców i już coś mnie dopadło, zginę i pewnie nawet nie odnajdzie się mojego truchła. Nie ma co, wymarzony koniec. Usłyszałam dźwięk siłowników, taki jakie wydają maszyny kiedy się ruszają, czerwone lasery zbliżyły się do mojej twarzy, a ja, jak stu procentowa wojowniczka...zaczęłam wrzeszczeć ile sił w płucach. Nadaremno, bo po sekundzie wróg zatkał mi usta dłonią.
-Zamknij się! - zamknęłam oczy, aby nie nawalić w nie piachu i zaczęłam wierzgać nogami, jak opętana starając się zrzucić z siebie napastnika. - Uspokój się do cholery! Jestem człowiekiem! Spokój!
"Jest człowiekiem. Ma ciepłe dłonie. Lampki zniknęły. Darłam się, jakby mnie zarzynali."
-Mogę zabrać dłoń? -kiwnęłam głową. - Ok. Zabiorę ją, a ty nawet nie piśniesz.- powtórzyłam gest.
Jego dłoń zniknęła z moich ust, ale on wciąż na mnie siedział.
-Jak tu trafiłaś? Jesteś nową Rewolucjonistką? - kiedy do mnie mówił zapalił lampkę i oparł ją o ścianę, tak, że nas oświetlała.
-Ja- szepnęłam, niepewna, czy mogę się odezwać. Nie uciszył mnie, więc kontynuowałam - wybrałam ten tunel i... to byłoby na tyle.
Nie zamierzałam nikomu wspominać o mojej małej wpadce. Dosłownie wpadłam- do dziury.
-Nie zauważyłaś, że było 10 odnóg? A miało być 9! Nie powinnaś tu włazić! To nowy tunel. Na jego końcu jest wyjście, a co za tym idzie- cyborgi. Gdybym cię nie zatrzymał pewnie właśnie byłabyś zajęta umieraniem.
-Już i tak prawie umarłam ze strachu! Sam wyglądałeś jak cyborg! Co to były za czerwone lampki!
-Noktowizor, kretynko.
-O. Nie nazywaj mnie kretynką.
-To się tak nie zachowuj.
-To może ze mnie zejdź!
-Może nie zejdę!
-Złaź!
-Czemu? Wygodnie mi tu - uśmiechnął się. -Tobie nie?
-Nie bardzo.
Przekrzywił głowę. Patrzyliśmy na siebie jakby oceniając się nawzajem. Miał trochę już za długie blond włosy, które kręciły się za uszami i na karku, brązowe, żywe, iskrzące oczy, mocno zarysowaną linię szczęki, prosty nos i wąskie usta, a także umięśnione ciało- szerokie w barkach.
-Widzę, że sobie podziwiasz.
Prychnęłam.
-Chyba śnisz.
-Owszem. Chyba śnię. Widzisz spaceruję po tunelach od kilku godzin nic nie jadłem, marzę o jakimś miłym towarzystwie i zjawiasz się ty - dotknął opuszkiem palca czubka mojego nosa.Więc jeśli to nie jest sen to mam cholerne szczęście.
-Złaź ze mnie, zboczeńcu- szarpnęłam się.
Nieznajomy podniósł się i podał mi rękę. Przyjęłam ją z wdzięcznością. Wciąż nie puszczając mojej ręki uśmiechnął się ukazując białe zęby.
-Jestem Cris, a ty jak się zwiesz, piękna niewiasto zesłana mi przez los?
-Alex. I wcale nie jestem taka piękna.
-Kobiety. Świat mogą opanować cyborgi, ludzie mogą mieszkać pod ziemią, jestem prawie pewien, że nawet, gdyby ziemia miała rozpaść się za kilka minut one i tak odrzuciłyby komplement.
Zarumieniłam się lekko.
-Ok... w takim razie po prostu dziękuję, Cris.
Jego imię dziwnie brzmiało w moich ustach. Nienaturalnie i jednocześnie tak jakbym całe życie mówiła tylko to jedno słowo.
Przypomniałam sobie, że mówił, że jest głodny.
-Chcesz może chleba? Albo ciastka?
-Chleb byłby ok.
Kiedy otwierałam plecak zauważyłam, że mam rozprutą małą kieszeń i że jest pusta... zgubiłam broń...cholera. Starałam się nie zwracać na to uwagi. Ba! Udawałam, że nic się nie stało, bo przecież nie miałam niczego pistoletopodobnego. Wyjęłam zapakowany w papier chleb i podałam Crisowi. Przyjął go z wdzięcznością i zanim się obejrzałam wpakował sobie spory kawałek do ust. Przełknął i przemówił.
-Może zaprowadzę cię do obozu, co?
-Wykluczone. Dotrę tam sama.
-Daj spokój wycofali całą twoją grupę, kiedy zorientowali się, że radykalnie zwiększył się poziom niebezpieczeństwa. Teraz najgorszym co mogłabyś tu spotkać nie będą zmutowane szczury wielkości psa, tylko cyborg. A to nie żarty. Zaraz przyślą oddział, dlatego czas się stąd zbierać. I nie martw się dla takiej dziewczyny nie ma miejsca w jakimś magazynie, czy też w kuchni. Samo to, że przeżyłaś tutaj bez żadnych szkód 2 godziny to już coś. Pomogę ci dotrzeć do bazy, a jak przyjdzie co do czego schowam się i będzie po twojemu- dojdziesz tam sama. Będziesz lepsza niż myślą.
Wahałam się chwilę po czym przystałam na jego propozycję. Miał rację i był mi potrzebny. Poza tym raźniej spacerować we dwoje niż w pojedynkę i bezpieczniej.
Godzinę później, po wejściu w czwarte od lewej odnóże Cris oznajmił, że zaraz będziemy na miejscu. Jego słowa potwierdziły odgłosy ludzkich rozmów, coraz to głośniejszych.
-Dobra to ja tu zostanę, a ty leć.
-Chodźmy razem.
-Spokojnie, stąd już trafisz dziewczyno- nie jestem ci potrzebny.
-Chodzi mi o to, że to nie byłoby uczciwe i wcale nie będę lepsza. Pomogłeś mi. Wcale się nie wykazałam tak, jak chciałam. Dałam ciała.
Cris złapał mnie za ramiona.
-Hej! Ty pomogłaś mi! Nakarmiłaś mnie kobieto! Moja mama zawsze mawiała, że najlepsza kobieta to taka, która najpierw dba o innych, a dopiero później o siebie. Więc, kiedy mówię, że świetnie sobie poradziłaś to tak jest. I nie chcę słyszeć sprzeciwu, żołnierzu.
Pokiwałam głową.
Cris uniósł mój podbródek i wpatrywaliśmy się sobie w oczy.
-Udało ci się.
Uśmiechnęłam się lekko.
-No proszę! Ona umie się uśmiechnąć! Chyba umrę ze szczęścia jeśli teraz jeszcze zachichoczesz!
-Nie rozpędzaj się. Nie chcę twojej śmierci.
-Możesz powtórzyć?- wyszeptał.
-Nie rozpędzaj się.
-To drugie - przysunął się do mnie niczym zaczarowany, ciągle wpatrywał się w moje oczy. Czułam jego ciepły oddech na twarzy.
-Nie chcę twojej śmierci.
-Nie przeszkadzam? Znacie regulamin, więc co tu robi... Cris? Alex?!
-Nate?-zapytaliśmy chórem.
Proszę, proszę - jaka z Alex flirciara. Ma Vina, a w głowie jej Nate i Cris. Cóż, wydaje mi się, że wyjdzie z tego niemała afera. Sama fabuła nabiera tempa - najprawdopodobniej nie dołączy do kuchni, zatem szykują się niebezpieczeństwa - a to dobrze. Mam cichą nadzieję, że niebawem będzie następna notka :D
OdpowiedzUsuń