Odetchnęłam wreszcie. Głęboko- z ulgą. Znowu mi się udało.
Podziwiałam teraz swoje dzieło. Każde cięcie na jego skórze, każdą wypływającą z ran kroplę krwi, siniak, czy choćby zadrapanie.
Uśmiech samozadowolenia powolnie wykwitł na moich ustach.
Byłam wyczerpana po ciężkiej i długiej walce. W takich chwilach doceniam swoje treningi, bo nie mam gwarancji, że nikt nigdy nie spojrzy na mnie w taki sposób, jak ja teraz obserwuję zwłoki Dropsa. Lubiłam go i chciałam załatwić to szybko. Mógł żyć, ale nie chciał zaznać ujmy na honorze. Sam wybrał ten los.
Opadłam na kolana czując, jak smutek szaleje w mojej piersi.
Ostatni raz postanowiłam położyć się przy nim i pozwolić jego krwi wsiąknąć w moje ubranie. Przesiąknąć mnie na wylot, aż do kości i jeszcze bardziej. Moje dłonie opadły przy mojej twarzy, a oczy martwo zapatrzyły się w punkt na dachu magazynu. Nie jestem w stanie określić ile czasu tak tkwiłam.
Nagle przypomniałam sobie, że mój kolega wciąż ma coś mojego.
Przewróciłam się na bok, ignorując ból w potłuczonym ramieniu i znowu pozwoliłam cieszyć się oczom na widok jego nietkniętej twarzy. Wciąż uważałam, że był przystojny.
Nie mogąc się powstrzymać dotknęłam palcem jego ust pozostawiając na nich krwawy ślad. Wodziłam palcem po jego obliczu, cieszyłam się dotykiem skóry pod palcami i chłonęłam ten obraz, by zapamiętać go jak najdłużej.
Wreszcie zsunęłam rękę na jego pierś i wyrwałam z niej swoją własność. Poczułam w dłoni znajomy chłód stali i dopiero wtedy byłam gotowa odejść.
Wszelkie wyrzuty sumienia, najmniejsza iskierka żalu wyparowały z mojego umysłu. Zaakceptowałam jego i swój los- dla mnie to nie mogło się inaczej skończyć. To była jego decyzja, próbowałam rozejść się w pokoju. Po prostu znalazłam kogoś kto gra i Drops musiał zwolnić miejsce. Jego pech-byłam utalentowaną zabójczynią. Mój- on znał się na walce wręcz. Było ciężko, ale Śmierci nie da się zabić. Z dnia na dzień byłam tego coraz bardziej pewna.
Poderwałam się do pozycji siedzącej i zakręciło mi się w głowie-poczułam się, jakby ktoś bawił się młotem pneumatycznym na moim mózgu, straciłam wzrok.
-Cholera, znowu...- jęknęłam wstając.
Pomimo łupania w czaszce i ciemności przed oczami ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu komputera, a co za tym idzie- teleportu.
***
-Aless! Wróciłam!
Zamknęłam za sobą drzwi na wszystkie zamki. Dotarłam tu z sąsiedniego mieszkania. Całe szczęście wymknęłam się niepostrzeżenie... ktoś mógłby się zdziwić na widok dziewczyny, delikatnie mówiąc, umazanej w krwi.
Byłam zdziwiona, że Aless wyłączyła komputer. Zazwyczaj zostawiała mi go, abym w każdej chwili mogła się do niej teleportować.
Minęłam drzwi łazienki, rozbierając się po drodze. Nie miałam zamiaru zmywać z siebie szkarłatu zanim się jej nie pokażę. Radość w jej oczach zawsze upewniała mnie, że robię dobrze. Dla nas.
-Als?
Dotarłam do sypialni. Nawet nie zainteresowałam się włącznikiem od światła. W kompletnej ciemności usłyszałam szelest pościeli.
-Śpisz?-zapytałam szeptem.
W pokoju słyszałam dwa oddechy. Jeden miarowy, spokojny i drugi- odrobinę przyśpieszony. Drugi należał do mnie.
Pozbyłam się resztek odzienia i nie przejmując się, że pewnikiem właśnie brudzę pościel krwią, wsunęłam się pod kołdrę. Przysunęłam się do Als i wtuliłam w jej plecy.
Mój otępiały umysł za późno zauważył, że ciało, do którego przylgnęłam z pewnością nie należało do kobiety. Nie wyczułam znajomej miękkości.
Wyskoczyłam z łóżka, niczym oparzona i nie zwracając uwagi na swoją nagość, byłam gotowa walczyć sztyletem wyciągniętym spod poduszki.
-Co jest kurwa?- próbowałam dojrzeć coś w ciemnościach.
"Dlaczego nie zaświeciłaś światła, kretynko?"
Na moje pytanie odpowiedział jedynie śmiech.
-Als, do cholery! Gdzie ty jesteś?- szepnęłam walcząc ze łzami.
-Jest bezpieczna.
Zobaczyłam błysk świadczący o skorzystaniu z teleportu. Nie byłam w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu. W moich uszach wciąż dźwięczał męski głos. Wszczepił się w mój umysł, jak zaraza... którą zresztą był.
Zamknęłam za sobą drzwi na wszystkie zamki. Dotarłam tu z sąsiedniego mieszkania. Całe szczęście wymknęłam się niepostrzeżenie... ktoś mógłby się zdziwić na widok dziewczyny, delikatnie mówiąc, umazanej w krwi.
Byłam zdziwiona, że Aless wyłączyła komputer. Zazwyczaj zostawiała mi go, abym w każdej chwili mogła się do niej teleportować.
Minęłam drzwi łazienki, rozbierając się po drodze. Nie miałam zamiaru zmywać z siebie szkarłatu zanim się jej nie pokażę. Radość w jej oczach zawsze upewniała mnie, że robię dobrze. Dla nas.
-Als?
Dotarłam do sypialni. Nawet nie zainteresowałam się włącznikiem od światła. W kompletnej ciemności usłyszałam szelest pościeli.
-Śpisz?-zapytałam szeptem.
W pokoju słyszałam dwa oddechy. Jeden miarowy, spokojny i drugi- odrobinę przyśpieszony. Drugi należał do mnie.
Pozbyłam się resztek odzienia i nie przejmując się, że pewnikiem właśnie brudzę pościel krwią, wsunęłam się pod kołdrę. Przysunęłam się do Als i wtuliłam w jej plecy.
Mój otępiały umysł za późno zauważył, że ciało, do którego przylgnęłam z pewnością nie należało do kobiety. Nie wyczułam znajomej miękkości.
Wyskoczyłam z łóżka, niczym oparzona i nie zwracając uwagi na swoją nagość, byłam gotowa walczyć sztyletem wyciągniętym spod poduszki.
-Co jest kurwa?- próbowałam dojrzeć coś w ciemnościach.
"Dlaczego nie zaświeciłaś światła, kretynko?"
Na moje pytanie odpowiedział jedynie śmiech.
-Als, do cholery! Gdzie ty jesteś?- szepnęłam walcząc ze łzami.
-Jest bezpieczna.
Zobaczyłam błysk świadczący o skorzystaniu z teleportu. Nie byłam w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu. W moich uszach wciąż dźwięczał męski głos. Wszczepił się w mój umysł, jak zaraza... którą zresztą był.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz